Rodzyn czy paździerz, igła czy padlina?
Niedawno dostałem zlecenie kupna auta – 4-5 letnie MPV segmentu C. Pojazd miał być z polskiego rynku, aby łatwo można było zweryfikować jego przeszłość.
O ile sam samochód nie jest specjalnie interesujący, to doświadczyłem kilku historii przy jego zakupie, bo choć sprawa pod względem operacyjnym wydawała się prosta, to zlekceważyłem tzw. „czynnik ludzki”.
- Autko w Szczecińskim komisie. Bezwypadkowy czterolatek z polskiego salonu, jeszcze na przedłużonej gwarancji, od pierwszego właściciela. Cena rozsądna. Sprzedający bardzo miły, umówiliśmy się „na pojutrze”, obiecał wyjechać po mnie na dworzec. Kiedy zadzwoniłem nazajutrz aby dograć godzinę przyjazdu okazało się, że właśnie sprzedał auto – „panie ja tu komis prowadzę, klient położył pieniądze na stole to sprzedałem, ja wiedziałem czy pan na pewno przyjedzie?”
- Kolejny bezwypadkowy czterolatek z polskiego salonu, także na przedłużonej gwarancji, bezpośrednio od pierwszego właściciela. Po testach auta, coś mnie tknęło kiedy sprawdzałem dokumenty.
– A kiedy skończył się leasing na to auto?
– …no, ze cztery miesiące temu.
– To nie minęło jeszcze pół roku od jego przepisania na pana i będzie podatek do zapłacenia…
– Naprawdę? To ja zadzwonię do księgowej….
…
– Oj, bardzo Pana przepraszam, będę mógł go sprzedać dopiero za dwa miesiące….
- Kolejny egzemplarz wyhaczyłem wieczorem, jak tylko ukazało się ogłoszenie i umówiłem się na następny dzień, na wczesne popołudnie. Przed wyjazdem kontrolnie zadzwoniłem – Oj, bardzo Pana przepraszam, właśnie zdjąłem ogłoszenie, bo żona to auto obiecała koleżance….
- Czwarta oferta była też prywata, do zobaczenia kilka kilometrów od mnie. Więc auto próbowałem sprawdzić jeszcze tego samego wieczora. Próbowałem, bo na prośbę o przejechanie się samochodem usłyszałem: „przejedziesz się Pan, jak sobie je kupisz”. Zamurowało mnie. Zwłaszcza, że właściciel sprawiał wrażenie „kadry kierowniczej średniego szczebla dużej korporacji”.
- Choć z założenia samochód miał być z polskiego rynku , to nie mogłem się oprzeć sprawdzeniu naprawdę kuszącego egzemplarza z ściągniętego Niemiec. Oczywiście na początku mail z prośbą o dokumenty z rozliczeniem VATu i kopię ostatniego badania technicznego. Odpowiedź była szybka: „auto zarezerwowane”. Zarezerwowane było jeszcze przez dwa tygodnie, po czym znikło. Po kolejnym tygodniu wróciło, to samo, a jednak odmienione – zarejestrowane, z fotelikiem dziecięcym i zupełnie innym tytułem – „Pilnie sprzedam z powodu wyjazdu”.
- Ostatnie auto sprzedawała druga właścicielka, która kupiła je w komisie przysalonowym, bo pierwszy właściciel po trzech tatach zostawił je w rozliczeniu i wziął nówkę sztukę. A ona, szczęściara dostała służbowe. Zadzwoniłem do ASO, w którym pojazd był serwisowany i zacząłem drążyć jego historię:
– Wie Pan co, dziwna sprawa, …mam wpis, demontażu i montażu turbiny, a nie mam zamówienia na część zamienną. O, jest notatka w innym polu – część odesłano do regeneracji do serwisu wskazanego przez klienta.
… wie Pan co, tu jest jeszcze jeden wpis: wymiana jednostki napędowej na dostarczoną przez klienta.
Auto było reperowane w serwisie kilka miesięcy i stało się jasne, dlaczego klient wziął nowe pozostawiając stare w przysalonowym komisie.
Mam wrażenie, że jego właścicielka niczego nie była świadoma. Nie miała też żadnych dokumentów na „nowy” silnik.
Ten egzemplarz okazał się jednak przedostatni…
Z jednej strony komisy szykują auta do sprzedaży i mają szczątkowe informacje o sprzedawanych autach. A ceny, cóż… komisy też muszą z czegoś żyć, a jeśli oferta komisowa jest ma dobrą cenę, to często stoi za tym ciekawsza historia.
Z drugiej – kupno od osób prywatnych jest obaczone większym niż u zawodowych handlarzy „błędem ludzkim”.
Czy lepiej kupić z rąk prywatnych czy z komisu, czy po leasingu?
Każdy musi sam sobie odpowiedzieć na to pytanie…
Dodaj komentarz